Biografia jednego z najbardziej nowatorskich artystów XX wieku: niezrównanego, niezastąpionego Jima Hensona. Król Midas show-biznesu? Tak, ale nie tylko… Cała prawda o Muppetach i Ulicy Sezamkowej.
Był marzycielem. Jego brodata twarz stała się rozpoznawalna na całym świecie. Któż nie zna Kermita, Berta i Erniego czy panny Piggy? Muppety – choć przyniosły mu sławę – były tylko częścią jego wyjątkowej historii.
Korzystając z setek godzin wywiadów z rodziną, przyjaciółmi i bliskimi współpracownikami Hensona, jak również rodzinnych i firmowych archiwów, Brian Jay Jones zgłębia historię Ulicy Sezamkowej i Fraglesów oraz niemal dziesięcioletnich starań o wprowadzenie The Muppet Show do telewizji. Jones opowiada też o filmach: Ciemnym krysztale i Labiryncie oraz o pomysłach, które nie wypaliły (jak otwarcie dmuchanego psychodelicznego klubu nocnego).
Poznajemy mistrza rzemiosła, który zrewolucjonizował lalkarstwo, błyskotliwego biznesmana, o którym mówiono „nowy Walt Disney” oraz kreatywnego i lojalnego szefa, którego współpracownicy kochali.
Zaglądamy do starannie chronionego prywatnego życia Hensona: religijnego wychowania w duchu chrześcijaństwa naukowego, miłości do szybkich samochodów i dzieł sztuki, a także słabości do kobiet. Tata Muppetów pozwala przyjrzeć się z bliska życiu człowieka legendy, którego geniusz przekraczał granice wieku, języka, geografii i kultur.
„Pracowałem z Jimem ponad trzydzieści lat. Był jednym z moich najbliższych przyjaciół. A jednak z tej książki dowiedziałem się o nim nowych rzeczy. Brian Jay Jones uchwycił wszystkie zalety, ale także wady, które czyniły Jima czarująco nieidealnym. Uchwycił ducha Jima Hensona” – Frank Oz.
Fragment:
„Jim zawsze opisywał Kermita jako „bardziej uszczypliwą” wersję siebie – jak sam się przekonał dzięki Edgarowi Bergenowi, kukiełka mogła mówić rzeczy, których nie powiedzieliby zwykli ludzie – coraz trudniej było stwierdzić, gdzie kończyła się żaba, a zaczynał Jim. Przez minionych kilka lat Kermit stał się bardziej wyszukaną postacią. „Kermit jest mi najbliższy” – powiedział później Jim. – „Najłatwiej mi się nim mówi. To jedyna postać, której nie może odegrać nikt poza mną. Bo widzicie, Kermit to tylko kawałek szmatki z otworem gębowym. Na jego osobowość składa się wyłącznie praca mojej dłoni”.
Recenzja ukazała się na stronie Myśli i słowa wiatrem niesione. soy-como-el-viento.blogspot.com
Początkowo występował jedynie w rolach epizodycznych. Powstał ze starego, filcowego płaszcza. Nie był jeszcze zielony, a mlecznobłękitny. Miał szpiczastą twarz, połówki piłeczki pingpongowej w roli oczu i wypchane, owalne stopy. Dziś znają go mali i duzi jako sympatyczną, gadatliwą żabę, jedną z najbardziej charakterystycznych lalek ze srebrnego ekranu, podziwianą m.in. z The Mupper Show i Ulicy Sezamkowej.
Kermit to zlepek filcu i sznurka, a jest w nim tyle życia[1]. Tym, który w tę lalkę tchnął życie jest Jim Henson, jeden z najbardziej znanych lalkarzy na świecie, twórca m.in. Muppetów i Fraglesów, a także dwóch, wymienionych wcześniej, ogromnie popularnych programów telewizyjnych. Nominowany do Oscara, zdobywca nagrody Emmy, prawdziwy pasjonat. Brian Jay Jones postanowił przyjrzeć się bliżej tej artystycznej duszy, w efekcie czego powstała biografia Jim Henson. Tata Muppetów.
Nie planował kariery lalkarza. Tak jak Marek Niedżwiecki niegdyś zachwycił się radiem i postawił sobie za cel dołączenie do ekipy radiowców, tak małego Jimmy'ego dopadła fascynacja telewizją i to z nią wiązał swą przyszłość.
Nie był pewien, co tak naprawdę miałby tam robić, ale jak na razie Jim chłonął wszystko, co telewizja mu oferowała, w tym konwencje i formuły, które później z miłością parodiował, jak i techniczne sztuczki, opanowane przez niego do perfekcji, a następnie ulepszone. Szczególnie intrygowały go programy rozrywkowe, będące jedną z podstawowych pozycji na początku ery telewizji[
Szansa pojawiła się tak, jak to szanse mają w zwyczaju się pojawiać. Z zaskoczenia. Dopadła Jima w 1954 roku, kiedy to młody mężczyzna kończył szkołę średnią i szykował się do podjęcia studiów na kierunku projektowania dla telewizji i teatru. Do programu tv Junior Morning Show, poszukiwano wówczas młodzieży potrafiącej obsługiwać marionetki. Jim uważał się raczej za artystę i projektanta niż lalkarza. Jeśli jednak lalkarstwo miało zaprowadzić go do telewizji, Jim planował pokazanie się jako idealny kandydat na tę posadę
Prowizorki często okazują się najtrwalsze. Tymczasowe zajęcia - dożywotnie.
Jim Henson. Tata Muppetów to podróż od Junior Morning Show aż do tamtego deszczowego poniedziałku 1990 roku, kiedy to Kermit, animowany przez samego Hansona, na zawsze stracił głos. Jak doszło do tego, że chłopiec o artystycznym zacięciu i rozmarzonym spojrzeniu utkwionym w srebrnym ekranie, stał się jednym z najlepszych lalkarzy na świecie, a stworzone przez niego kukiełki tak mocno wpisały się w popkulturę? Droga Hensona wiodła od krótkich skeczy i kilkuminutowych reklam przez półgodzinne i godzinne programy po pełnometrażowe produkcje kinowe. Po drodze nie brakowało wyzwań, rozczarowań, sukcesów, pomysłów nowatorskich i trafionych, oraz tych, które przyniosły jedynie frustrację. Obserwowanie tego, jak rodziły się kolejne projekty i z jakim entuzjazmem Jim podchodził do każdej nowej inicjatywy sprawia przyjemność z gatunku tych, które towarzyszą poznawaniu ludzi z prawdziwą pasją i ogromnie pozytywną energią.
Opracowanie Jonesa jest bardzo szczegółowe. Dla jednych będzie to atutem, drugich może nieco nużyć. Autor skrupulatnie odnotowuje kolejne programy stanowiące choćby najmniejszą cegiełkę budującą karierę Jima Hensona, rzuca liczne nazwiska i nie umykają mu nawet zmiany w telewizyjnej ramówce. Ci, którzy wolą anegdoty i ciekawostki, będą musieli się uzbroić w cierpliwość. Także i dla nich znajdzie się sporo interesujących treści, ale przede wszystkim radość z lektury czerpać będą miłośnicy bogatej faktografii.
W trakcie lektury biografii Jim Henson. Tata Muppetów nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że rodzina w życiu jej bohatera ważna była tym bardziej, im bardziej jej obecność w jakiś sposób łączyła się z jego pracą zawodową. Oczywiście istnieje też możliwość, że Brian Jay Jones skupił się głównie na tym, co składało się na budowanie imperium lalkarskiego Hensona, celowo pomijając wątki rodzinne, jeśli tylko nie były one ściśle związane z wiodącym tematem. I tak, żona oraz dzieci, pojawiają się w publikacji jedynie wtedy, gdy ich obecność nie pozostaje bez wpływu na pracę Jima. Czy jest to celowy zabieg, czy też życie twórcy Kermita kręciło się wyłącznie wokół Muppetów i ich pochodnych? Niestety na to pytanie nie znam odpowiedzi.
Biografia Jim Henson. Tata Muppetów zawiera sporo czarno-białych zdjęć, choć kolorowy świat lalek aż prosi się o więcej barw i jeszcze więcej fotografii. Często przerywałam lekturę, żeby w czeluściach Internetu odszukać podobizny wymienianych w tekście Muppetów. W ten sposób odkryłam m.in. duet Thig & Thog. W pewnym momencie po prostu zamarzyła mi się barwna wkładka ze zdjęciami najważniejszych Muppetów stworzonych przez Hensona, z których uśmiechaliby się dobrze znani Wielki Ptak, Ciasteczkowy Potwór, Gonzo, Miś Fazi czy Panna Piggy, ale także nieco już przeze mnie zapomniani: Beaker, Scooter czy zgryźliwi staruszkowie Statler i Waldorf.
Jaki był Jim Henson? Brian Jay Jones kreśli sylwetkę entuzjasty, dla którego realizacja marzeń ważniejsza była od sukcesów kasowych, choć te ostatnie pozwalały na gustowne urządzenie mieszkania czy kupno kolejnej wypasionej bryki. Henson zarażał pasją, zjednywał sobie ludzi, był pracoholikiem i uwielbiał łączyć pracę z zabawą. W lalkarstwie dokonał naprawdę wiele, a przy tym może stanowić przykład człowieka, którego nie zmieniły ani sukcesy, ani porażki. Bez względu na wszystko, zawsze stawiał sobie nowe wyzwania i czerpał radość nie tylko ze spektakularnych zwycięstw, ale i drobnych sukcesów przybliżających do osiągnięcia pożądanego efektu.
Współpracujący z Hensonem Jerry Juhl mówił o nim tak: Jim chciał coś zmienić (...) Wiedział, że programy telewizyjne nie zaprowadzą pokoju na świecie, ale nie okazał się na tyle cyniczny, żeby powiedzieć, że nie możemy o tym myśleć. Zawierał się w tym pewien idealizm, który mógł zdawać się naiwny albo dziecinny, ale nie znaczyło to, że nie mógł się spełnić.
Inni wyrażają się na jego temat równie ciepło. Jego życie może służyć za przykład tego, że da się być i pozostać sobą - podsumował lalkarz Jerry Nelson i to właśnie zdanie zdaje się najlepiej podsumowywać także i moje przemyślenia na temat Taty Muppetów.
Recenzja ukazała się na stronie http://esensja.stopklatka.pl
Jim Henson. Tata Muppetów to solidnie napisana biografia twórcy niezapomnianych programów: Ulicy Sezamkowej, The Muppet Show i Fraglesów, które podbiły świat. Jakie były kulisy jego spektakularnego sukcesu?
Któż nie zna tak uznanych gwiazd światowego kina, jak żaba Kermit, świnka Piggy, Ciasteczkowy Potwór czy Wielki Ptak z Ulicy Sezamkowej? Ileż to razy zapominaliśmy podczas oglądania programów z ich udziałem, że to są „tylko” lalki, bo ich twórcom doskonale udawało się je ożywić? Niejeden z nas, oglądając programy z Muppetami w roli głównej zadawał sobie pytanie: jak są robione „od kuchni”? Kto i jak powołał do życia te przesympatyczne stworki?
Ich ojcem jest Jim Henson, a biografia pióra Briana Jay Jonesa przybliża nam fenomen jego niezwykłego talentu i osobowości. Autor ciekawie i niezbyt rozwlekle opisuje lata dzieciństwa i młodości Jima, spędzonego na prowincji w stanie Missisipi, a później w stanie Maryland. Przyszły twórca Muppetów wychował się w duchu Chrześcijaństwa Naukowego, ale nie był fundamentalistą. Cieniem na stabilizacji i szczęściu rodziny położyło się smutne wydarzenie: przedwczesna śmierć starszego brata w wypadku samochodowym.
Już w szkole Jim Henson przejawiał talent plastyczny. Zamiast występować na scenie szkolnych teatrzyków wolał zajmować się scenografią. A gdy miał 13 lat, po raz pierwszy obejrzał telewizyjny program. To była miłość od pierwszego wejrzenia: studio telewizyjne stało się dla niego najwspanialszym wynalazkiem świata. Od tamtego czasu marzył, by jak najszybciej zaangażować się do pracy w tym czarodziejskim miejscu, gdzie wyobraźnia nie miała granic i wszystko było możliwe. Tak się stało – oddział lokalnej telewizji poszukiwał młodych ludzi, potrafiących obsługiwać marionetki. Z początku Jim nie wiedział o kukiełkach zbyt wiele, ale lalkarstwo potraktował jak środek do wymarzonego celu: znaleźć się w telewizji. Razem z kolegą skonstruowali swoje lalki i zjawili się na przesłuchaniach. Zostali zaangażowani!
W tym wydarzeniu słychać chichot losu, bo lalki miały być przecież tylko na chwilę, dopóki Jim nie zajmie się w telewizji czymś poważniejszym… Jak jednak doskonale wiemy, kukiełki wypełniły Hensonowi całe życie. Dzięki nim poznał też swoją żonę, Jane, z którą dzielił zawodową pasję. Z początku zajmował się animacją drugoplanowych postaci w różnych programach telewizyjnych, potem mógł realizować własny pięciominutowy program. Jim stopniowo „umacniał” się w branży lalkarstwa, zaczął także kręcić reklamy (o prawa do jego kukiełek biło się wiele znanych firm!) i programy specjalne. Aż przyszedł czas na jego najważniejsze i najbardziej znane dokonania: Ulicę Sezamkową, The Muppet Show i Fraglesów.
Biografia imponuje obfitością szczegółów, są one bardzo dobrze udokumentowane. Autor pracował nad tą książką kilka lat, współpracując ściśle z rodziną Jima Hensona (żoną i pięciorgiem dzieci) oraz jego współpracownikami. Brian J. Jones pozwala nam ujrzeć Jima Hensona jako rewolucjonistę sztuki lalkarskiej na światową skalę, i nie jest to ocena bynajmniej przesadzona. Jim Henson zmienił w lalkarstwie zasadniczą rzecz: przedstawienia z udziałem kukiełek nie są już postrzegane jako sztuka wyłącznie dla dzieci. Udowodnił (także nadętym ważniakom z różnych stacji telewizyjnych, liczącym słupki oglądalności), że również dorośli mogą pokochać występujące na scenie lalki. Autor fascynująco opowiada o tym, jak powstawały: począwszy od szkiców Jima w jego niezliczonych notatnikach – aż do powołania kukiełek do życia.
Nowatorskie były także sposoby animacji lalek, nad czym Henson pracował przez cały czas. Brian J. Jones przypomina wiele sławnych scen, opisując sposoby ich technicznej realizacji – była to po prostu tytaniczna, wymagająca wiele wysiłku i wyobraźni praca. Patrząc na gotowe programy z Muppetami – nie zdajemy sobie sprawy, że idealna animacja powstaje też poprzez bezbłędne zgranie się aktora z postacią. Autor poświęca kulisom lalkarstwa dużo miejsca, dzięki czemu możemy dużo lepiej zrozumieć fenomen Muppetów. Poznajemy także historię i ewolucję wszystkich znanych postaci: Kermit z początku był niebieski (uszyty ze starego płaszcza mamy Jima) i wcale nie kojarzył się z żabą, zaś panna Piggy, no cóż, miała trudne dzieciństwo, jej ojciec zginął pod kołami traktora… Ciasteczkowy Potwór był niegdyś gwiazdą reklamy. Fani postaci Jima Hensona dowiedzą się z tej książki wielu fascynujących szczegółów o swoich ulubieńcach. I tylko żal, że w książce nie zamieszczono kolorowych zdjęć – te czarno-białe nie trafiają aż tak głęboko do naszych emocji.
Kulisy Muppetów to także kulisy firmy Jima Hensona. Trzeba powiedzieć jedno: „tata Muppetów” miał wielkie szczęście do ludzi, z którymi współpracował. Sam zresztą bardzo starał się, by w zespole panowała rodzinna atmosfera. W biografii został przedstawiony jako człowiek pełen radości życia, optymizmu i bezgranicznej życzliwości dla innych. Był lojalny – i spotykała go wzajemność, większość jego zespołu tworzyli ludzie, z którymi współpracował przez wiele lat. Ufali sobie nawzajem. Fenomen Jima Hensona polegał także na tym, że zdołał odnieść wielki światowy sukces w branży, kierującej się bezwzględnymi zasadami ekonomicznych zysków i strat, choć to sztuka znajdowała się u niego zawsze na pierwszym miejscu. Henson, typ wiernego artystycznej prawdzie marzyciela-idealisty, nigdy nie był cynicznym człowiekiem żądnym zysku, ale znał swoją wartość – co można dostrzec bardzo wyraźnie podczas przebiegu negocjacji z koncernem Walta Disneya pod koniec jego życia.
To wspaniała rzecz, że dzięki tej książce możemy zapoznać się z całokształtem dokonań Jima Hensona. Nie wszystkie były znane u nas, w Polsce, ale teraz, gdy jest Internet, można uzupełnić tę lukę i odnaleźć w sieci programy (lub choć ich fragmenty), o których wspomina autor biografii. Zwracają uwagę nakręcone programy specjalne i pełnometrażowe filmy z misją bardziej artystyczną niż komercyjną – jak na przykład Ciemny kryształ czy Labirynt. Henson miał też interesujący okres w swojej twórczości, „skręcający” w stronę fantastyki. Zaowocowało to współpracą z reżyserem Gwiezdnych wojen Georgem Lucasem. Niewiele osób wie, że to Jimowi i jego zespołowi zawdzięczamy postać mistrza Yody oraz jego animację.
Z ubolewaniem trzeba zwrócić uwagę na mało staranny przekład książki. Oprócz drobniejszych, ale bolesnych błędów typu „wybuchł/wybuchła śmiechem” czy „apartament” (gdy mowa o mieszkaniu) jest tu sporo fraz, które mają mało wspólnego z poprawną literacką polszczyzną, której znajomość jest podstawowym warunkiem dobrze wykonanej pracy tłumacza. Na przykład: „młoda dorosła widownia” (przypominamy, że w języku polskim istnieje sformułowanie: widownia młodzieżowa), „wiodąca filozofia filmu” (domyślamy się, że chodzi o główną ideę filmu?) lub „monolog (…) definiujący kod zachowania Jima” (?), by wymienić tylko niektóre niedopracowane fragmenty. Zresztą czasownik „definiować” pojawia się w tekście stanowczo zbyt często, a ma on w języku polskim naprawdę dużo odpowiedników, które o wiele lepiej pasowałyby do różnych kontekstów. Na szczęście wydaje się, że im bliżej końca książki, tym mniej wszystkich tych irytujących niezręczności.
Biografia, choć obszerna, nie jest nużąca ani monotonna. Czytamy o niezwykłym człowieku i jego udzielającej się innym pasji – nie było u niego okresów „po pracy”. I tylko może żal, że jego małżeństwo z Jane nie przetrwało próby czasu, choć rozstali się w przyjaźni i do końca życia, choć w separacji, pozostawali w kontakcie. Jim Henson spełnił to, o czym marzył za młodu: miał ambicję zostać jednym z tych ludzi, którzy zmieniają świat. Odszedł przedwcześnie. Nie sposób się nie zgodzić, że zostawił świat odrobinę lepszym, niż był, zanim się pojawił. Wywoływanie uśmiechu na twarzach ludzi z całego świata to jedno z najwspanialszych dokonań, jakie można sobie wyobrazić.
Recenzja ukazała się na łamach Gazety Wyborczej.
Witajcie w teatrze rewiowym, w którym nic nie odbywa się zgodnie z planem. Komik nie umie żartować, kucharz nie umie gotować, a primabalerina jest tłustą świnią
Ukazała się właśnie biografia Jima Hensona – taty Muppetów. Lektura fascynująca i pouczająca, ale nim "zabrzmi muzyka i zabłysną światła", jak w przewodniej piosence z Muppet Show, zrobię poważną minę Orła Amerykańskiego i postaram się nie zanudzić państwa krótkim teoretycznym wstępem.
W trosce o podnoszenie kwalifikacji zawodowych przeczytałem dużo książek traktujących o teorii popkultury. Nie wiem, czy zdają sobie państwo z sprawę, ale od prawie stu lat wybitni intelektualiści badają to zjawisko. Wylali morze atramentu, ale nie dorobili się jeszcze nawet jej powszechnie akceptowanej definicji. Ba, nie mają jej jednej uniwersalnej teorii.
Istnieją dwa dominujące, choć sprzeczne ze sobą ujęcia popkultury. Pierwsze, którego klasykami są Max Horkheimer i Theodor Adorno, przedstawia ją jako bezduszny produkt wielkich korporacji. W tym modelu popkulturą jest wszystko to, czym nas karmi przemysł rozrywkowy. Gdy ktoś używa pojęć takich jak "medialna papka bezwolnie konsumowana przez masy", mniej lub bardziej świadomie nawiązuje do Adorno i Horkheimera.
Inne podejście mają autorzy tacy jak Siegfried Kracauer, który w książce Od Caligariego do Hitlera pokazał, jak popkultura Republiki Weimarskiej przepowiadała nadchodzący nazizm. Zwolennicy Kracauera uważają, że najciekawsze pytanie związane z popkulturą brzmi: dlaczego coś jest popularne, a coś innego nie? Do tej szkoły z kolei nawiązujemy, używając sformułowań w rodzaju: "Co o naszym społeczeństwie mówi fenomen popularności Dody?".
Światła, pralka, obroty, akcja!
Obie te teorie są ciekawe i wiele tłumaczą, ale prowadzą do sprzecznych wniosków. Z punktu widzenia Adorno i Horkheimera pytanie: "Skąd popularność Dody?" nie ma sensu. Pisze o niej każdy portal, no to jest popularna.
Badacze telewizji od dawna wiedzą, że cokolwiek ogólnodostępne kanały zaprezentują w paśmie prime time, czyli - jak nadal mawia moje pokolenie - "po dzienniku", to będzie gwarantowany hit. Nawet jeśli to transmisja na żywo z obrotów pralki automatycznej.
Ale z drugiej strony, gdyby to naprawdę było takie proste, TVN po prostu ustawiłby kamerę w łazience dyrektora Miszczaka i zaoszczędził fortunę na produkcji programów. A przecież w rzeczywistości właśnie ten przemysł kulturalny, o którym z taką niechęcią pisali Adorno i Horkheimer, mnóstwo środków angażuje w poszukiwanie odpowiedzi na Kracauerowskie pytanie: "Skoro społeczeństwo mamy takie a nie inne, to jaki bohater się mu spodoba?".
Choć podstawowe założenia obu teorii sformułowano przeszło pół wieku temu, do dziś nikomu nie udało się ich pogodzić i każdy autor piszący o popkulturze jest bliżej jednego lub drugiego podejścia. Ja nie jestem akademickim teoretykiem, tylko dziennikarzem. Jak może państwo zauważyli, czasem piszę o tym, co też znowu okropnego serwują nam medialne korporacje, a czasem gdybam w stylu: "Co o społeczeństwie mówi popularność Pudelka?".
Kończąc wstęp: w jakim stylu napisałbym o biografii Hensona? W żadnym z powyższych. Z mojego punktu widzenia oba te podejścia tracą z pola widzenia tego, kto jest najważniejszy: twórcę.
Raj osiemnastolatka
Dla Adorno i Horkheimera twórca jest bezwolnym wyrobnikiem, przykręcającym śrubki na taśmie produkcyjnej. Dla Kracauera jest z kolei jakby meteorologiem niemającym wpływu na pogodę, którą przepowiada. A przecież w rzeczywistości właśnie on jest najważniejszy i najciekawszy.
Kochamy Kermita między innymi za to, że jest alegorią twórcy. Często wciela się w reżysera, usiłującego zapanować nad ekipą pełną takich indywidualności, jak Miss Piggy czy Wielki Gonzo. I można odnieść wrażenie, że tylko jemu zależy na jakości utworu, bo Miss Piggy interesuje tylko to, żeby zawsze jej rola była najważniejsza (a wszelkie spory artystyczne kończą się, jak wiadomo, jej tradycyjnym ciosem karate). A Gonzo chce tylko, żeby było dziwacznie, więc scenariusz musi, po prostu musi zawierać scenę przedstawiającą spożywanie opony samochodowej do dźwięków Lotu trzmiela.
Nie pokochalibyśmy Kermita, gdyby Henson nie włożył w tę lalkę duszy i serca. A nie mógłby ich włożyć, gdyby zaprzedał je przemysłowi. W gruncie rzeczy biografię każdego mistrza popkultury można sprowadzić do nieustannej walki o niezależność. To ponadczasowy temat.
Okrutny jak muppet. A teraz drogie dzieci, pocałujcie muppeta…
Henson działał w epoce, w której reklama, telewizja i rozrywka familijna wyglądały inaczej. Dziś raczej nie udałoby się rozkręcić od zera czegoś na miarę Ulicy Sezamkowej czy Muppet Show. A jednak jego biografię polecam do przemyślenia współczesnym blogerom, youtuberom i innym pionierom komercyjnego internetu, bo najprawdopodobniej staną w swoim życiu przed takimi samymi dylematami.
Henson zadebiutował w roku 1954. Komercyjna telewizja była wtedy właśnie w takiej fazie, w jakiej dziś jest internet. Już było wiadomo, że nie okaże się tylko przelotną ciekawostką, że można na niej nieźle zarabiać, i nawet wiadomo było jak (reklama!). Ale wciąż nie istniały ścisłe, utarte reguły rządzące telewizyjną rozrywką. Taka sytuacja to raj dla ambitnego osiemnastolatka, jakim był Henson.
Jak śmierć sprzedała kawę
Rok później pojawił się Kermit - pacynka, którą Henson zaprojektował sam dla siebie, by wyciągnąć się z psychicznego dołka, w który wpadł, opiekując się umierającym dziadkiem. Na łamach "Washington Post" po raz pierwszy publicznie padło wtedy słowo "mapety", choć dziennikarz błędnie uznał, że dotyczy lalkarzy, a nie lalek.
W wieku 20 lat Henson zdobył sławę, a chwilę później także bogactwo. Od 1958 r. zaczął realizować reklamy kawy Wilkins według prostego pomysłu. Każda była krótkim skeczem z udziałem dwóch mapetów: Wilkinsa i Wontkinsa (gra słów, którą można zrozumieć jako (Chcący i Niechcący). Wilkins proponuje Wontkinsowi filiżankę kawy, Wontkins odmawia. Wilkins go za to zabija, za każdym razem w inny, wymyślny sposób. Kula armatnia, piła tarczowa albo spadający nie wiadomo skąd pomnik Jerzego Waszyngtona... Dziś zapewne ten rodzaj reklamy kawy w telewizji nie przeszedłby sita badań fokusowych, a tym bardziej oceny komisji etycznej. Między innymi dlatego skuteczna reklama to dziś reklama w internecie. W telewizji wszystko jest gładkie, nudne i przewidywalne.
Ledwie więc Henson przekroczył dwudziestkę, już rozwiązał problem dręczący wielu twórców w tym wieku - pieniędzy. Nie musiał szukać odpowiedzi na pytanie: "Z czego ja właściwie będę płacić czynsz?". I to do końca życia. Jego biograf Brian Jay Jones pokazuje jednak, że zachował głowę na karku i nikomu nie zaprzedał się do końca, zawsze zachowując artystyczną niezależność.
Łapy precz od Ciasteczkowego Potwora
Pokusy musiały być ogromne. Weźmy przypadek Ciasteczkowego Potwora. Henson zaprojektował go do jednej z kolejnych reklam. Najpierw w niezrealizowanym projekcie Potwór miał pożerać części samochodowe a potem w reklamie z 1967 r. pochłaniał sprzęt komputerowy marki IBM.
Potworem Ciasteczkowym stał się dopiero w kręconej od 1969 r. "Ulicy Sezamkowej". Henson mógłby dostać krocie, gdyby Ciasteczkowego Potwora sprzedał do reklamy ciastek albo innych produktów adresowanych dla dzieci. Ale nie zrobił tego. Dlaczego? Dzieci oglądające Ulicę Sezamkową traktowały lalki jak najbliższych przyjaciół, kupiłyby w ciemno wszystko, co im zareklamują. Dlatego Henson nie wykorzystywał ich w reklamach kierowanych do dzieci. Uważałby to za etycznie naganne.
Kilka tysięcy osób podpisało petycję wzywającą Berta i Erniego, dwóch przyjaciół z "Ulicy Sezamkowej", do wzięcia ślubu.Bert i Ernie z Ulicy Sezamkowej nie są gejami.
A jednocześnie "Ulica" musiała znaleźć źródła finansowania. Wystarczyłoby lekko zmienić jej nazwę, powiedzmy na "Ulicę Sezamków w Polewie Kakaowej Marki Frito Lays", a problem by się rozwiązał sam. Tyle że Henson zawsze unikał takich rozwiązań. Nie zgadzał się też na sprzedaż praw do postaci. IBM mógł kupić reklamę z Potworem, ale nie mógł kupić samego Potwora. Subtelna różnica, której młody artysta nie zawsze jest świadom.
Rygorystyczna obrona własności intelektualnej nie ułatwiała Hensonowi współpracy z przemysłem popkulturowym. Na przełomie lat 60. i 70. marzył o ucieczce z Ulicy Sezamkowej i realizacji regularnego telewizyjnego programu dla dorosłych. Czyli tego, co w końcu poznaliśmy jako Muppet Show.
Główne amerykańskie telewizje odrzucały przedstawiane im projekty. Zgadzały się najwyżej na pojedyncze występy, w rodzaju programu Muppet Show: Seks i przemoc nadanego w 1975 r. przez ABC. Henson pokazał w nim w całej okazałości wszystkie siedem grzechów głównych, każdy oczywiście symbolizowany przez inną lalkę. Niewiele było tylko Lenistwa, bo się spóźniło i ledwie zdążyło na napisy końcowe.
Zmienić! Wszystko!
ABC chciało zmienić w scenariuszu wszystko, z tytułem na czele. Henson wprawdzie postawił na swoim, ale w efekcie nie było dalszej współpracy. Wybawienie przyszło zza oceanu, gdzie brytyjski przedsiębiorca telewizyjny lord Lew Grade (przyszedł na świat na Ukrainie jako Lew Winogradzki) zakochał się w Muppetach, widząc w nich reinkarnację poetyki teatru rewiowego, który pamiętał z czasów młodości.
Na cześć Grade'a telewizyjny Muppet Show przyjął ostateczny kształt - opowieści o zwariowanym teatrze rewiowym, w którym nic się nie odbywa zgodnie z planem, komik nie umie żartować, kucharz nie umie gotować, primabalerina jest tłustą świnią, a stali bywalcy Statler i Waldorf wprawdzie przychodzą co wieczór, ale, jak przyznają w tytułowej piosence, "sami nie wiedzą po co".
Dzięki kontraktowi z Grade'em Henson nareszcie dostał wszystko, czego chciał. Zainteresowane telewizje po prostu kupowały gotowy produkt od firmy Grade'a (Incorporated Television Company), który z kolei dawał wolną rękę Hensonowi i jego współpracownikom. Sam Henson de facto nie pracował dla żadnej telewizji, więc nie musiał się użerać o każdą linijkę w scenariuszu
W ten sposób czterdziestoletni Henson znalazł się u szczytu życiowych możliwości. Mógł robić, co chciał. I podjął decyzję, której nie rozumieli jego współpracownicy, fani - i nie do końca potrafi ją wyjaśnić także jego biograf. Po pięciu niesłychanie udanych sezonach postanowił wycofać się z produkcji telewizyjnego Muppet Show. Poświęcił się pełnometrażowym filmom kinowym, najpierw z udziałem mapetów, potem autorskimi historiami fantasy: Ciemny kryształ i Labirynt. Fiasko tego drugiego wpędziło Hensona w depresję, choć nadal miał inne źródła dochodów - choćby realizowane dla dzieci Mapeciątka czy Skałę Fraglesów.
Ostatnim wielkim dziełem Hensona była transakcja sprzedaży imperium mapetów Disneyowi. Negocjacje trwały kilkanaście lat i przerwała je śmierć Hensona.
W 1990 r. Henson, wiecznie w biegu między Londynem, Nowym Jorkiem a Los Angeles, a to negocjujący sprzedaż z Disneyem, a to nagrywający kolejne reklamy, się przeziębił. Jako pracoholik uznał, że choroba sama mu przejdzie, tak jak zawsze. W poniedziałek 14 maja 1990 r. Henson zadzwonił do asystentki, mówiąc, że źle się czuje i musi odwołać zaplanowane na ten dzień zdjęcia. Asystentka była zaskoczona, bo Henson nigdy przedtem nie zrezygnował z pracy z powodu choroby. W nocy nieprzytomnego już Hensona zawieziono do szpitala, gdzie zmarł nocy następnej na powikłania przy zapaleniu płuc w wieku raptem 53 lat.
Negocjacje z Disneyem dalej prowadziła rodzina. Rozmowy szły jak po grudzie, bo Disney chciał praw do wszystkiego, a rodzina - zgodnie z intencją Hensona - chciała wyłączyć mapety występujące w Ulicy Sezamkowej (żeby np. Disney nie mógł ich używać w reklamie). Ostatecznie zakończyły się w 2004 r. umową, która zawierała mnóstwo wyjątków, zastrzeżeń i wykluczeń chroniących np. Ulicę Sezamkową.
Jak Kermit przechytrzył Hollywood
W pełnometrażowym filmie Wielka wyprawa Muppetów Henson pokazał alegorycznie własną karierę. Kermit wyrusza tam z rodzinnego bagna do Hollywood, marząc o sławie i bogactwie. Musi uciekać przed restauratorem, który chce go wykorzystać do reklamowania żabich udek (co udałoby się tylko pod warunkiem wyprania mu mózgu przez szalonego naukowca). Szalonego naukowca grał Mel Brooks, a złego restauratora - Charles Durning, aktor charakterystyczny, którego wszyscy kojarzymy z twarzy, a mało kto z nazwiska. Potężnego producenta z Hollywood, który w końcu podpisuje z Kermitem "standardowy kontrakt o sławie i bogactwie", grał sam Orson Welles.
To właśnie ten kontrakt, długi zwój pergaminu zawierający mnóstwo zastrzeżeń drobnym druczkiem, stanowi clou fabuły. Ten drobny druczek przeczytali chyba tylko Statler i Waldorf (zapewne nudząc się na kolejnym występie misia Fozzie), w każdym razie cytują kontrakt z pamięci w najnowszym filmie z mapetami z 2011 roku. W tym filmie clou fabuły to z kolei potrzeba zgromadzenia 10 milionów dolarów dla uratowania Muppetów przed złym teksaskim bogaczem Texem Richmanem, bo ów kontrakt daje Muppetom możliwość odkupienia samych siebie za taką właśnie niewygórowaną stawkę.
Na pohybel teoretykom popkultury - dla twórcy najważniejsze jest to, jak ograć przemysł kulturalny i powiedzieć swoje bez względu na to, czego oczekuje widownia. Każdy się umie sprzedać, ale sztuka w tym, żeby się umieć z powrotem odkupić.
Widownia jest jak inżynier Mamoń - zawsze oczekuje tego, co już widziała, więc nie ma co jej słuchać. A przemysł kulturalny najchętniej odmóżdżyłby żabę tak, żeby występowała w reklamie żabich udek.
Najwybitniejsze dzieła popkultury tworzą ci, którzy nie dadzą się ani widowni, ani show-biznesowi. Dlatego wobec tych najwybitniejszych bezradny jest zarówno aparat poznawczy Adorno, jak i Kracauera. Ale te najwybitniejsze tworzą tylko nieliczni geniusze. Tacy jak Jim Henson.
Recenzja ukazała się na stronie http://zkafknadmorzem.blogspot.com
Gdy byłam mała moja najlepsza przyjaciółka Ewa, dostała na urodziny pudełeczko, w którym kryły się niewielkie gumowe figurki. Były tam wszystkie najważniejsze mapety Kermit, Piggy, Gonzo czy Zwierzak. Bawiłyśmy się nimi na okrągło, a ja nie mogłam pohamować swojej zazdrości.
Mapety/Muppety są wszędzie – na koszulkach, na kubkach, na zeszytach, kilka dni temu na kubkach, na zeszytach, kilka dni temu kupiłam opakowanie cukierków, z ich wizerunkiem na blaszanym pudełku. Aż trudno uwierzyć, że powstały w głowie osoby, która nigdy nie chciała zajmować się lalkarstwem na poważnie. Jim kochał telewizję. Ten wynalazek go zahipnotyzował i sprawił, że mały chłopiec spędzał całe godziny przed odbiornikiem, oglądając wszystkie programy, jakie były dostępne. Ale to nie było tępe gapienie się. To było nasiąkanie pomysłami, ideami, to był hołd dla techniki i rozgryzanie, jak można nowe medium wykorzystać do własnych celów. Jimowi w głowie powstawały nowe światy. W 1954 roku lokalny oddział telewizyjny poszukiwał dzieci w wieku 12-14 lat, które potrafią obsługiwać marionetki. Jim był starszy, Jim nie wiedział nic o lalkarstwie. Ale wiedział jedno – chce dostać się do telewizji. Jeśli mogło to nastąpić taką drogą, Jim postanowił że właśnie nią pójdzie – przyspieszony kurs lalkarstwa, jakieś dwie naprędce skonstruowane w garażu lalki i dostał angaż. A potem ciężka praca, kilkadziesiąt lat i największe stacje telewizyjne chciały mieć Jima. A on wciąż walczył o to, żeby pokazać, iż kukiełki nie są tylko dla dzieci, że można wyprodukować wspaniały show z udziałem lalek, który dorośli będą oklaskiwać na stojąco.Ta walka trwała właściwie całe jego życie. A zważając na to, że „Ulica Sezamkowa” miała był tylko środkiem, który uświęca cel, łza w oku kręci się na myśl, że w studiu, w którym była kręcona, w każdej chwili mógł zostać ogłoszony Kod niebieski. Ten kod oznaczał, że na planie pojawiało się Dziecko, że trzeba się pilnować i nie wolno przeklinać. Muppety zawsze były dobrze wychowane, choć zwariowane i Jim dbał o to, żeby niosły tylko dobre treści. Bo Jim, jeśli już się w coś angażował, oddawał temu całe swoje serce. Ta książka to opowieść o człowieku z wielką wyobraźnią, z ogromnym talentem, z niebywałą determinacją. To opowieść o człowieku nietuzinkowym, który sypał pomysłami na prawo i lewo, który wymyślił słowo muppety (połączenie słowa marionette – marionetka i puppet – lalka), w którym zawiera się cała idea jego pracy – sięgać po nowe, jeśli to nowe ma przynieść oświecenie. To historia człowieka, który nie boi się wyzwań, pracowitego, pełnego energii i wiernego swoim ideałom do samego końca.
Pierwszy był Kermit. I nawet nie był na początku żabą. Był zwykłym kawałkiem polarowego materiału, z oczami z piłeczki pingpongowej. Ale chyba do końca pozostał tym ulubionym, tym, którego Jim chronił najbardziej. Zaraz za nim były Wielkie Ptaki (to Jim wraz z ekipą wymyślili skomplikowany system, który poruszał urzęsionymi oczami), Rolfy (to Jim wymyślił nowy sposób prowadzenia marionetki – jeden lalkarz był prawą ręką, a drugi lewą ręką muppeta), ogromne stwory bez imion, dzięki którym widzowie po raz pierwszy zobaczyli na scenie nie tylko kukiełkę, ale także lalkarza, a z nim cały jego warsztat i wielki wysiłek, jaki wkłada w animację lalki. Ale z tym trzeba się urodzić, to trzeba mieć w sobie – tyle życia, żeby nie tylko wystarczyło na istnienie, ale żeby móc nim obdarzyć kawałek polarowego materiału z pingpongowymi piłeczkami w miejsce oczu i sprawić, że zniknie się za nim i będzie już tylko magia.